Gdy po raz pierwszy wchodzimy na ścieżkę duchowych poszukiwań, zwykle oczekujemy, że nasze życie wreszcie zacznie upływać w harmonii i spokoju. Burze z piorunami odejdą w zapomnienie, a my będziemy delektować się coraz głębszym, piękniejszym rozumieniem i doświadczaniem otaczającej nas rzeczywistości.
Kiedy dotykamy ważnego przekonania, na którym opierało się nasze wcześniejsze postrzeganie, uruchamia się efekt domina. Warstwa po warstwie odsłaniają się kolejne nieuzdrowione aspekty przeszłości, którym musimy się przyjrzeć, by można było w pełni obnażyć jego fundamenty. Demontowanie przekonań zwykle jest bolesne. Musimy pożegnać jakąś cząstkę własnej tożsamości, tego kim uważaliśmy, że jesteśmy. Przyznać przed sobą samym, że jakiś kolejny element naszego systemu wartości jest iluzją utrzymującą nas w poczuciu oddzielenia.
Bywa, że zamiast pozwolić temu zamętowi po prostu być i podążać za tym, co się z niego wyłania, karzemy siebie potępieniem za brak postępów w rozwoju. Kiedy zbierają się nad nami ciemne chmury, potrzebujemy więcej miłości, nie mniej. Potrzebujemy więcej zrozumienia, cierpliwości, wyrozumiałości dla siebie samych, nie mniej. Jeśli nie potrafimy pokochać tego siebie, który płacze, złości się, tonie w żalu, nie umie odpuścić, pozwólmy Miłości, by zrobiła to za nas. Tęcza pojawi się sama. We właściwym czasie.